Tak wygłądały nasze posiłki
(c) fot. J. Różycki

Jedzenie

w wyprawie do Wenecji


Posiłki
Jedzenie zakupiliśmy jeszcze przed wyjazdem, w Polsce. Puszki z mięsem, puszki z pasztetem, puszki z rybą, ryż, makaron (średnio grube nitki - w miarę krótko się gotuje), słoiki z sosami (nie za dużo), sosy w proszku (dużo), gorące kubki, makaron Chiński - taki że wystrarczy go zalać gorącą wodą, suchą kiełbasę, serki, herbatę, herbatę miętową, paczkę muesli.
Trzeba też zabrać miseczki, kubki turystyczne, garnek, kuchenkę gazową, butlę turystyczną 1 kg, mieliśmy też na wszelki wypadek cardridge z gazem turystycznym 500g i kuchenkę do niego.

Plusy
oszczędność pieniędzy (na zachodzie jedzenie - zwłaszcza mięso jest zwykle droższe niż w Polsce i to dosyć sporo), nie mówiąc już o gotowych posiłkach w knajpach.
oszczędność czasu - nie poświęca się dużo czasu na codzienne zakupy. Do sklepu wpadamy tylko na chwilę i kupujemy chleb, jogurty i czasem masło, czasem jakieś warzywa w puszce bo nie są za drogie.

Minusy - musisz to wszystko wieźć, a nie jest to wcale takie lekkie.

Posiłki wyglądały najczęściej następująco:
Śniadanko - w miseczce pokruszony Chiński makaron, do tego wsypany gorący kubek - smak dowolny. To wszystko zalane wrzątkiem i po kilku minutach mamy doskonałe śniadanko. Obok w kubeczkach herbatka zwykła lub miętowa. No i zwykle jeszcze do tego kilka skibek (Wy mówicie chyba na to kromki) chleba z pasztetem, albo z serkiem - rano zwykle nie jedliśmy za dużo - jakoś tak nie byliśmy głodni

Drugie śniadanko
zwykle koło jedenastej byliśmy już dosyć głodni (w pracy zwykle jemy śniadanie o tej godzinie), więc zatrzymywaliśmy się i jedliśmy drugie śniadanko. Zwykle chleb z czymś tam i jogurt z muesli.

Obiad
Obiadek zwykle robiliśmy mniej więcej koło 13. To znaczy zatrzymywaliśmy się koło 13 i zaczynaliśmy gotować. Zwykle robiliśmy sobie taką długą przerwę obiadową mniej więcej do 15, a nawet dłużej. Jechaliśmy w lipcu - i byliśmy na południu. Mimo, że w Polsce nie było najcieplej tego lata, w Austrii i we Włoszech upały dochodziły do 35 stopni C (przynajmniej w tamtą stronę). Dlatego też wydłużaliśmy tę przerwę obiadową, żeby nie jechać w największym upale. Gotowaliśmy, a właściwie ja gotowałem obiad - najpierw ryż, albo makaron a później sos (mieliśmy jedną kuchenkę i jeden garnek). Sos skaładał się najczęściej z mięsa z puszki i sosu ze słoika lub z proszku. Po obiedzie drzemka, lub wypoczynek.
W Czechach poszliśmy sobie do knajpy na obiad - na knedliczki. Kosztowało tyle co w Polsce mimo, że przy granicy z Austrią i ceny były raczej dla nich właśnie. Zapłaciliśmy sobie elegancko Visą.

Podwieczorek
Po jakimś czasie znów byliśmy głodni (tyle kalorii się spala w czasie takiej jazdy, że szok - zwłaszcza w górach) więc jedliśmy sobie znowu chlebek i jechaliśmy dalej.

kolacja
po przyjechaniu na nocleg zwykle gotowaliśmy drugi obiad. Jeśli na obiad po południu był ryż to na kolację gotowaliśmy makaron - i na odwrót.
No i właśnie przez to codzienne gotowanie i pewnie też przez to, że butlę przed wyjazdem napełnialiśmy nie
w autoryzowanym punkcie do napełniania takich butli tylko na stacji benzynowej, gaz w tej 1kg butli się skończył w drodze powrotnej i przydał się ten cardridge z gazem turystycznym

Czekolada
Czekolady jedliśmy naprawdę dużo. Zresztą nie tylko w czasie tej wyprawy. Jak już napisałem traci się w czasie takiej jazdy naprawdę dużo kalorii. My nie jesteśmy zbyt grubi, więc nie mamy za bardzo swoich prywatnych zapasów pod skórą. Więc aby żyć musieliśmy dostarczać organizmowi dużo kalorii - nawet takich pustych jakie daje czekolada. Gdyby chcieć dostarczyć naszym organizmom wszystkie potrzebne w czasie takiej jazdy kalorie z pożywienia tylko - tracilibyśmy naprawdę dużo czasu na posiłki. A tak w czasie postoju zjadaliśmy po kilka kostek czekolady i już było OK. Potrzebne to było zwłaszcza w czasie drogi powrotnej. Gdzie pogoda znacznie się pogorszyła. W Alpach przez które jechaliśmy padał śnieg, a temeratura w dzień oscylowała wokół 5-7 stopni C. Więc potrzebowaliśmy dodatkowych kalorii do ogrzania organizmu.
uwaga - z czekoladą jest we włoszech problem. Lepiej kupić w Austrii więcej i wieźć. Tylko pamiętaj zawiń dobrze w folię i jak najlepiej owiń ciuchami, żeby się nie roztopiła. Ponieważ jest tam ciepły klimat w sklepach z reguły nie ma całych półek zastawionych słodyczami. Czekolada jest czasem przy kasie, ale tylko Milka - stosunkowo droga.
Przestrzegam też przed włoską czekoladą, która właściwie jest jakimś produktem czekoladopodobnym, a nie prawdziwą czekoladą.

Zakupy
Jak już wspomniałem zakupy były przeważnie szybkie i niezbyt obfite.
chleb, czasem masło, jogurty, czasem groszek w puszce (wrzucałem go do sosu) i dużo, dużo czekolady.

Najczęściej kupowaliśmy w tanich supermarketach - zdaje się że nazywały się Billa. Tam niestety nie można płacić kartą.
Supermarkety są generalnie w każdym miasteczku (we wioskach nie ma) i w Austrii, i we Włoszech - z tym raczej nie mieliśmy problemu. Trzeba zwracać tylko uwagę na godziny otwarcia. Zdaje się, że były tam jakieś godziny południowe w których wszystko było zamknięte. Radzę zwrócić na to uwagę, żeby nie pozostać bez jedzenia.
Generalnie nie mieliśmy przy sobie za dużo gotówki. Na granicy Czesko-Austriackiej pytali nas o pieniądze pokazaliśmy im Visę (każdy z nas musiał pokazać) i wystarczyło. pieniądze wypłacaliśmy z bankomatów, które generalnie były (poza Czechami). Z płaceniem kartą bywa różnie. W sklepach w których my kupowaliśmy raczej nie można było płacić kartą. Na Campingach też nie.

Trasa
Noclegi
Kilka fotek